czwartek, 1 września 2011

Fala, ogień i śnieg.

Byłam w małym, dusznym pomieszczeniu z płytkim basenem. Otaczało mnie wielu ludzi z obozu. Nie widziałam nikogo znajomego. Wszyscy rozmawiali szeptem. Atmostefa była napięta i pełna strachu. Czekaliśmy na coś w napięciu. Miałam wrażenie, że nie tylko ja nie wiedziałam na co. Kilka starszych osób (zapewne z kadry) wymieniało porozumiewawcze spojrzenia. Tylko oni wiedzieli co się stanie.
Nagle odczułam jakąś dziwną potrzebę wyjścia z pomieszczenia. Mimo to, że było tam gorąco i nieprzyjemnie, czułam się tam bezpiecznie i nie chciałam wychodzić. Niewidzialna siła poprowadziła mnie przez drzwi, a potem schodami na górę. Szła ze mną Natalia (koleżanka z obozu), której wcześniej nie zauważyłam. Idąc, nagle stanęłyśmy jak wryte. Przed nami ukazały się przerażające postacie; były to klauny o jasrawo różowej skórze. Miały czarne, przepełnione nienawiścią oczy i pomarańczowe włosy wystające spod wielkich kapeluszy. Było ich wielu, a wyglądali identycznie. Wszyscy szli w naszą stronę, wychodząc z dzwi na piętrze. Nie minęła sekunda, a my pędziłyśmy na dół do reszty obozu. Gdy już wróciłyśmy, zatrzasnęłyśmy drzwi za sobą, a w sali panowało poruszenie. Wszyscy rozglądali się wokół, szukając nie wiadomo czego. Wtedy basen zaczął rozsnąć. Z każdą chwilką był coraz głębszy i większy. W pewnej chwili również wody zaczęło przybywać. Teraz już wszyscy staliśmy w wodzie aż po szyje. Woda zaczęła lekko falować. Potem falowała bardziej i bardziej, aż zmieniła się w ogromne fale. Wszyscy ksztusili się wodą, nie mogąc złapać powietrza. To było przerażające. (Czasem, w snach zwykła rzecz staje się nieprawdopodobnie straszna). Próbowałam stawiać oprór falom, ale za każdym razem przewracałam się, nie mogąc nic zrobić.
Nagle wszystko wróciło do normy. Jakby nic się nie stało. Nikt nie był już mokry, ale wszyscy mieli przerażenie w oczach. Usłyszeliśmy pewien dziwny dzwięk. Dzwięk palącego się ognia. Czas zaczął pędzić. Wszyscy pod presją wybiegli z sali i rozproszyli się. Każdy uciekał w inną stronę. Ja postanowiłam pobiec schodami na dół. Potem w prawo, korytarzem. Wdłóż ściany stały kszesła. Na końcu korytarza nie było drzwi. Wbiegłam do pokoju pełnym łóżek szpitalnych i pacjentów. Wyglądali koszmarnie. Niektórzy nie mieli nóg, rąk, uszu, a nawet głów. Z drugiej strony pokoju widniały szklane drzwi i wyjście na balkon. Pobiegłam w tamtą stronę i otworzyłam je. Przeleciałam przez drzwi i uwolniłam się od tego piekielnego żaru. Poczułam ulgę. Padał śnieg, była noc. Powietrze było przyjemnie wilgotne. Na niebie błyszczały piękne gwiazdy. Księżyc oświetlał mi twarz. Zrobiło mi się smutno. Poczułam żal. Byłam sama. Zobaczyłam przed sobą kolegę z koloni. Wyglądał na wykończonego i miał smutek na twarzy. Kierował się spowrotem do budynku. Wiedziałam, że poszedł ratować resztę. Wtedy zobaczyłam ogień w oknach na wyższych piętrach i twarz różowego klauna śmiejącego się z nienawiścią w oczach. Wiedziałam, że muszę iść. Już postawiłam krok, jak zobaczyłam Kasię. Moją przyjaciółkę. Siedziała przy stole pare metrów ode mnie. Nie widziała mnie. Ubrana była w czany płaszcz i spodnie. Była jak posąg z marmuru, nie ruszała się. Oczy miała szliste, jak ze szkła.
Tumblr_lqnoeve5oq1qg14pco1_1280_large
Shadow~